niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 7

Wyjeżdżamy z placu zabaw i zapuszczamy się w głąb miasta, gdzie ulice są coraz równiejsze a drogi bardziej zadbane.
Nagle czuję uderzenie gorąca i obraz mi się zamazuje. Klnąc pod nosem opieram się o pierwsze lepsze drzewo walcząc z narastającymi nudnościami.
Ryan podjeżdża do mnie i podtrzymuje mnie za łokieć.
- Wszystko dobrze ?Przepraszam może nie powinienem...
- Nie, wszystko okay. Po prostu nie mam kondycji.
Chłopak mrurzy przez chwile swoje stalowe oczy. I podaje mi swoją butelkę z wodą. Upijam większy łyk i silę się na uśmiech.
- Kiedyś dużo ćwiczyłam to jakoś dawałam radę na w-fie i w ogóle, a teraz jestem zmęczona po wejściu na 1 piętro.
Ryan patrzy się na mnie chwilę.
- Wiesz, że to widać ?
- Co ?
- To, że kiedyś ćwiczyłaś. Masz dobrze zbudowane nogi.
Parskam śmiechem.
- Czy ty właśnie przyznałeś się, że gapiłeś się na moje nogi ?
Chłopak uśmiecha się półgębkiem i krzyżując nogi opiera się o barierkę na przeciwko mnie.
- Bardziej zawiesiłem chwilowo oko.
- Uhm, jasne- mówię odpychając się od drzewa i ruszając chodnikiem dalej w stronę centrum.
- Masz jakieś wątpliwości ?- krzyczy zza moich pleców Ryan. Domyślam się, że celowo mnie nie wyprzedza.
- Gdzie teraz kierowniku ?- pytam zatrzymując się przed pasami.
- Lubisz lody ?- staje koło mnie i przejeżdża ręką po zarośniętej brodzie. Uśmiecham się mimowolnie.
- Sprecyzuj to proszę- mowię pomału zjeżdżając z krawężnika.
- Waniliowe, czekoladowe...
- Dobra. Może być. Ale teraz ty prowadzisz. Nie możesz się wiecznie gapić na moją dupę.
- Ale szkoda.


- Czyli mamy podobne perspektywy na przyszłość. Odebrać dowód i iść do pracy.
- Ale ty może skończysz szkołę średnią. A ja ? Nie mam na to żadnych szans- mówi skubiąc farbę z zielonej ławki.
- Przestań pierdzielić- przerywam mu kończąc jeść wafelek od loda truskawkowego- może skończę tą durną szkółę, ale...z jakim wynikiem ? I tak mnie nie przyjmą na żadne dobre studia. Nawet nie rozważą mojego podania.
- Dlaczego ? To ma jakiś związek z...- przerywa jakby żałował że w ogóle zaczął mówić.
- Dokończ - ponaglał przeczesując ręką włosy.
- Ludzie dużo gadają...- patrzy mi w oczy- ile jest w tym prawdy Leslie ?
Chrząkam cicho dłubiąc bransoletkę na nadgarstku.
- Zależy ile wiesz- mowię odwzajemniając jego spojrzenie.
Nie odzywa się dłuższą chwilę.
Przymyka oczy i zaczyna cicho, prawie szeptem:
- Wiem o prostytucji, narkotykach...
- Nie złych masz informatorów- przerywam mu, bo boję się, że następna bedzie wzmianka o ciąży, a ja nie będę potrafiła skłamać.
- Bywa- uśmiecha się zaciskając usta i zawiesza się na chwilę- czyli to prawda ?
- To że byłam dziwką, tak. Ale narkotyków nogdy nie brałam ani nimi nie handlowałam.
- Dobra.
- Dobra- przedrzeźnianiam go.
- Fajnie to usłyszeć od ciebie.
- Dzięki.
Siedzimy przez chwilę w niezręcznej ciszy.
- Mogę teraz ja o coś spytać ?- przerywam milczenie.
- Wal.
- Kto to Payton ? I dlaczego miałaby się wkurzyć, że wyciągnąłeś te rolki ?
- A co zazdrosna jesteś ?
Prycham.
- Jasne.
- Payton to moja starsza siostra- wydusza z siebie jakby każde słowo sprawiało mu ogromny ból- może się wkurzyć o te rolki bo dostaliśmy je w tamtym roku od taty, a ona nie lubi jak rusza się coś czego się w życiu tknął.
- Gdzie jest twój tata?
- Nie żyje- mówi wyciągając papierosa i podpalając go czerwoną starą zapalniczką.
- Palisz?- pytam.
- Nie. Rzuciłem.
Podchodzę do niego i wyrywam mu szluga z ręki zaciągając się dymem.
Śmieje się pod nosem.
- A ty palisz ?
- Coś ty. Rzuciłam- wypalam do końca papierosa, kiedy znowu zaczynamy jechać.
- Przykro mi- mowię.
Chłopak obraca się do mnie marszcząc brwi.
- Z powody taty.
Obraca się z powrotem i troche przyspiesza.
- Serio ? A mi nie. Nie to że go nie kochałem, bo oddał bym wszystko za sekundę więcej spędzoną z nim, ale jestem na niego wkurzony, że zrobił to na własne życzenie narażając w dodatku całą rodzinę- parska nieszczerym śmiechem- a wszystko przez jedną paczkę narkotyków.
Nie wiem co mam mowić. Słowa chyba nie są tu potrzebne.
Wjeżdżamy na zapuszczony stary most pokryty grafiti z poprzyklejanymi na około tabliczkami ,, GROZI ZAWALENIEM. WSTĘP WZBRONIONY.
Ryan zatrzymuje się po środku. I zaczyna zdejmować kurtkę.
- Co ty wyprawiasz ? - krzyczę na tyle zeby przekrzyczeć szum wody.
- Jedynym sposobem na zapomnienie o życiu jest myślenie o tym czy zaraz się nie skończy.
- Jaśniej proszę.
- Skaczesz czy nie?
- Nie wzięłeś rano leków czy przed wyjściem się czegoś naćpałeś ?
- To i to- odpowiada zdejmując rolki i rzucając na nie kurtkę.
On chyba serio nie żartuje.
- Wyszłam gdzieś z psychopatą. Wymarzone popołudnie.
Ryan zdaje się tego nie słyszeć i wchodzi na skraj mostu. Ogląda się na mnie.
- Masz trzy sekundy na decyzję.
- Wal się.
- Raz.
Nie ruszam się z miejsca.
- Ale wiesz że ja i tak skoczę.
- A skacz se samobójco.
- Dwa.
- Trzy.
Ale wcale nie skacze tylko podbiega do mnie przerzucajac mnie sobie przez ramię i rozpina mi zapięcia od rolek. Kopię go i krzyczę, ale on mówi tylko przez śmiech:
- To był wybór między skaczesz sama a skaczesz z moją nie wielką pomocą.
- Ty dupku ! Ty cholerny psychopato ! Ty...
Nie kończę bo już lecę w dół i zapadam się w zimną, czarną odchłań.

....................................................................................................................
Ta da ! Jutro poprawię błędy ;-) jest juz poniedziałek ! Za 5 godzin wstaję do szkoły ! Ale rozdział napisać musiałam :-*
Czekam na wasze opinie <3







niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 6

- Poczekaj !- krzyczę w biegu zakładając kurtkę.
Nie obraca się, tylko wkłada ręce do kieszeni ubrudzinych smarem dżinsów. Dopadam do niego od tyłu.
Uśmiecha się pod nosem.
- Gdzie idziemy ?- pytam.
- Najpierw po jakiś środek transportu.
Skręcamy w zapuszczone dzielnicę za moim domem. Nigdy sie tu nie zapusczalam. Zatrzymuje sie przy zakręcie.
- Nie bój sie. Jestes ze mną. Nic ci sie nie stanie.
Czy ja wlasnie chce mu zaufać ? Nie rób tego nie rób tego, podpowiada mi umysł. Chyba wlasnie oszalałam
- Okay-wykrztuszam.
Chłopak podnosi zardzewiałą klapę w jednej ze starych kamienic. Pomieszczenie jest dość obszerne. Po środku stoją samochody a po bokach na zardzewiałych półkach, które wyglądają jakby zaraz miały się zawalić leżą narzędzia. Warsztat. Jasne.
Wpuszcza mnie do środka i zamyka klapę z powrotem.
- To ja Bern !- krzyczy podchodząc do jakiejś starej szafy i czegoś w niej szukając.
Po chwili wyciąga karton a z niego dwie pary rolek.
Jedne daje mi.
- Ja nie umiem jeździć- mowię.
- To się na uczysz mówi władajac rolki- no dawaj- pogania mnie- nie chce cie zabić.
- Serio ?- rzucam ironicznie.
Czy ja musze być tak uległa ?
Warczę cicho i twardo siadam na podłodze. Zaczynam wkładać fioletowe zniszczone rolki.
W tej chwili do pomieszczenia wchodzi siwowlosy mężczyzna, dobrze zbudowany jak na swój wiek i wycierający ręce starą szmatą.
- Hej Ryan- mówi i patrzy na mnie, ale chwilę później zdaje się już mnie nie zauważać - Payton nie wkurzy sie że je wyciągnąłeś? - wskazuje na rolki.
- Nie- odpowiada siwooki chłopak i zaciska usta- nie ma na co się wkurzać. Czasu się nie cofnie. Tyle.
- Spales coś dzisiaj ? - pyta mężczyzna- nie wyglądasz najlepiej.
- Dzięki Bern. Ty to potrafisz człowieka zmotywować.
Mężczyzna uśmiecha się szeroko i zaczyna coś gmerać przy jednym z pojazdów.
Zapinam ostatnie zapięcie i próbuje sie  podnieść. Na początku mi sie udaje ale potem ląduję twardo  na betonie. Klne pod nosem o rzucam wściekłe spojrzenie rozbawionemu Ryanowi.
- To nie jest śmieszne-warczą pocierając ręką obolałe miejsce na pupie.
- Ależ jest. Żałuj, że noe widziałaś swojej miny- mówi chłopak i podaje mi rękę.
Patrzę wściekłe na jego nieeoholoną twarz, ale przyjmuję pomoc. Podnosi mnie jakbym nic nie ważyła i chwyta mnie za łokieć żebym znowu się nie przewróciła. Potem przenosi swoją dłoń na moje plecy i pcha mnie do wyjścia. Gdybym nie miała ciemnej karnacji byłabym teraz pewnie czerwona jak burak. Nigdy się tak nie czułam jak dotykał mnie jakiś facet...ale chwila! Stop! Chyba na serio zaczynam świrować.
- Wszystko okay? - pyta Ryan marszcząc brwi- źle się czujesz?
O tak. Czuję się jakbym była na haju.
- Nie nie. Wszystko dobrze- mówię, a chłopak zamyka za mną klapę warsztatu.
- Przepraszam za te rolki, ale nie mam samochodu, a tam gdzie jedziemy jest trochę daleko i...
- Nie ma sprawy- przerywam mu kręcąc głową.
- Okay- podjeżdża do mnie od tyłu i kładzie ręce na moich biodrach.
Przechodzą mnie ciarki. Jak ja się zachowuję.
- Cała sztuka polega na tym żeby być lekko pochylonym do przodu- kontynuuje, a ja czuje jego ciepły oddech z tylu mojej głowy- żeby się nie obić. A jeździsz tak jak chodzisz po lodzie- pousuwa moje nogi delikatnie do przodu. W końcu rozluźniam się trochę a Ryan przejeżdża obok mnie i chwyta mnie za rękę ciągnąc za sobą. Wjeżdżamy na duży płac pełen małych rozweselonych, umorusanych dzieci bawiących się w berka. Ryan zatacza przede mną kółka i śmieje kiedy krzyczę żeby mnie nie pusczał. Pierwszy raz od kilku lat szczerze się śmieję i zapominam o dręczących mnie problemach. Nie wiem jak chłopak którego poznałam zaledwie wczoraj pozwala mi zadać sobie pytanie którego bałam się odkąd mama nas zostawiła. Leslie Linth czy jesteś szczęśliwa ? Tak.
........................................................
Hey Hey kochani :-) przepraszam za błędy ale poprawię je jak będę na komputerze.
Ten rozdział dedykuję:

zuz9 ( kocham cię Zuzu )
Strarstachbookoholic ( ciebie również córcia )
Dark Blood
ponczek54
Aleksandra Grzesik
Fancy Nancy
Black Rose
Avery
Cookie
Mollyss
Daleki W
PoulaVlog
Wioletta Jakubowska
Niepowtarzalna
The Darkness Tempress
Małgorzata Szymańska

Mam nadzieję, że wszystkich wymieniłam :-) jak nie proszę się upominać :-*
Loveczki <3

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 5

Siedzę na podłodze w toalecie i uderzam sobie testem ciążowym w udo. Nie zrobię go. Nie ma przecież takiej potrzeby. Nie jestem w ciąży. Na bank.
- Wyjdziesz w końcu stamtąd ?- krzyczy Zoe waląc w dzrzwi- rób ten test i wyłaź. Ja mam potrzeby fizjologiczne.
- To idź się odlej pod krzaczek! Myślisz, że to takie proste?
- Tak. Dokładnie tak myślę.

Wyjmij ten test i go zrób. Raz, raz. Nic prostszego- powtarzam sobie w myślach.
W końcu wyciągam go z opakowania. Teraz gapię się w żółtą ścianę trzymając w ręku test. Błagam jedna kreska, jedna kreska ! Czy o tak wiele proszę? Boję się spojrzeć w dół. Jedna błagam błagam błagam ! Nie wiem jaka siła pcha moją głowę w dół. Dwie. Patrzę jeszcze raz, i jeszcze. Szczypię się w ręce. Nic. Na teście nadal widnieją dwie kreski.
- Cholera, cholera, cholera !- wrzeszczę.
- A nie mówiłam ?- szepcze Zoe przez szparę w drzwiach.
- Oj zamknij się.
Otwieram gwałtownie drzwi od łazienki o mały włos nie uderzając Zoe. Nie przepraszam tylko wbiegam do pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. Łzy cisną mi się do oczu. Ale zaciskam wargi żeby je odpędzić.
Nie chcę dla dziecka takiego życia jak moje. Bez ojca. Nie chce żeby mieszkało w niebezpiecznej dzielnicy i musiało nosić przy sobie nóż. Nie chcę tego z całego serca.

Ramiona mi się trzęsą. Ale nie płaczę. Do pokoju wchodzi Zoe.
- Nie ma się co załamywać- mówi- poradzisz sobie. Stało się i się nie odstanie.
- Wiem- milczymy przez chwilę a siostra kręci się w tą i z powrotem.
- A jak ukryję to w szkole ? - pytam w końcu.
- Testy piszesz pod koniec kwietnia- mówi sięgając koło mnie- potem juz nie musisz tam chodzić- przerywa na chwilę- może do tego czasu brzuch ci tak bardzo nie urośnie.
- Może...
Siedzimy tak chwilę a ja walczę ze łzami. Jestem wściekła na siebie za to co zrobiłam.
Muszę przestać o tym myśleć. Jakby tego w ogole nie było.
- Zoe ? Chcesz upiec ciasto ?- wypalam.
Siostra patrzy sie na mnie prze chwilę:
- Ty tak na serio ?- pyta.
- Całkowicie.
Widzę jak się szczerze uśmiecha.
- Super- mówi.

Stoimy przy pomarańczowym, obrapanym kuchennym blacie. Ja mieszam nadzienie w starej drewnianej misce, tej samej której używałyśmy z mamą, a Zoe ugniata ciasto. Łyżka utyka mi w karmelu i z całej siły próbuję się jej stamtąd pozbyć. W końcu mi się to udaje, ale przypadkiem trafiam nią prosto w nos siostry. Jęczy cicho i go pociera. A ja śmieję się widząc trochę karmelu na czubku jej nosa.
- Co cię tak śmieszy co ? - pyta nadal masując nos- to bolało.
Przepraszam...ale...przepraszam- mówię z przerwami na wybuchy śmiechu.
- Dureń- mówi rzucając we mnie mąką.
Oddaję jej tym samym i całe w mące wracamy do pracy.
Nagle słyszę dzwonek do drzwi.
- Ja pójdę- mowię do Zoe i wycerając ręce o spodnie ruszam w stronę wejścia.
Przed drzwiami widzę wysokiego bruneta w poszarpanych dżinsach i brudnej, niebieskiej koszuli. Zamurowuje mnie.
- Hey- mówi.
A ja odruchowo zasłaniam swój brzuch. Szybko jednak cofam rękę zdając sobie sprawę z tego, że precież nic nie widać. Udaję tylko że otrzepuję spodnie.
- Skąd- odchrząkuję- skąd masz mój adres ?
- Powiedzmy, że nasza kochana buda nie za bardzo pilnuje dzienników.
- Zakosiłeś dziennik tylko po to żeby sprawdzić gdzie mieszkam ?
- Dokłanie- mówi wkładając ręce do kieszeni- i ten...chciałem spytać jak się czujesz- jąka się.
Czy ktoś się o mnie martwi...?
- Zarąbiście- kłamię- a teraz przykro mi- zaczynam zamykać drzwi- ale muszę pana pożegnać. Było miło.
Zatrzymuje drzwi ręką.
- Poczekaj. Chciałabyś może gdzieś wyjść ?- pocięta ręką kark.
Wywracam oczami.
- Z kim się założyłeś?
- O co ?- wydaje się zmieszany.
- Że się ze mną umówisz.
Śmieje się i kręci głową.
- Nadal nie wiem za kogo ty mnie masz.
- Za człowieka który bez celu mnie prześladuje.
- Nie ma za co - mówi.
Marszczę brwi.
- No wiesz gdyby nie ja to pewnie rozwaliłabyś sobie głowę.
- Ach ty mój bohaterze co ja bym bez ciebie zrobiła- mowię teatralnie.
Uśmiecha sie pod nosem.
- Pasuje ? - pytam.
- Mogłoby być lepiej. Ale ujdzie.
- Super. To teraz żegnam- zatrzaskuję drzwi.
Widzę Zoe stojącą w przedpokoju i oblizującą łyżkę.
- Od zawsze wiedziałam, że jesteś głupia, ale nie wiedziałam że aż tak - mówi- chłopak ewidentnie na ciebie leci.
- I...?
Podchodzi do mnie i wyciera mi buzię rękawem.
- I teraz pójdziesz z nim na ten cholerny spacer czy coś.
 - Ale ja...
- Cicho- przerywa mi- biegnij za nim bo ci zniknie gdzieś za rogiem.
Przez chwilę biję sięz myślami po czym wybiegam na ulicę.
..........……,……,……

Hej hej ! Chciałam wam bardzo podziękować na komentarze na moim blogu. Nawet nie wiecie ile sprawiają mi one przyjemności <3 są rownież wielką motywacją.

I specjalny komunikat dla Cebuli- za ten rozdział wisiss mi twixa :-*





środa, 11 marca 2015

Rozdział 4

Budzi mnie burczenie w brzuchu. Po cichu schodzę na dół i jem płatki z mlekiem. Kończę jeść i nagle robi mi się strasznie niedobrze. Biegnę do łazienki i zwracam mój wcześniejszy posiłek.
- Poranne nudności, co ?- Zoe opiera się o ramę dzwi.
- To od mleka. Za ciężkie jak na śniadanie. Tyle.
- Taa. Wmawiaj sobie.
Przemywam buzie nad zlewem.
- Nie marnuj czasu na bezsensowne gadanie- mowię- jeszcze chwila i się spóźnisz.
Siostra wzdycha ciężko i idzie do pokoju.
Ja przeczesuje ręką moje niedbale ścięte włosy i ubieram na siebie mundurek. Pod oczami widnieją mi duże wory, ale nie zwracam na to uwagi. Odwracam  szybko głowę i wychodzę z łazienki.
Rozchodzimy sięz Zoe na swoje połówki. Ona jest uśmiechnięta. Ja tez sie staram ale raczej z marnym efektem. Kieruje się odrazu pod salę lekcyjną. Nie chce wchodzić do zatłoczonej szatni bo nic dobrego by z tego nie wyniknęło.
Nagle słyszę za sobą głos. Męski głos, który rozpoznaje. I to mnie przeraża. Chcę być jak najdalej od niego. Przyspieszam. On robi to samo zrównując się ze mną.
- Cześć- mówi.
Nie odpowiadam. Myślę, że jak go oleję to się odczepi.
- Cieszę się, że nie skoczyłaś.
Znowu milczę.
Wymija mnie. Teraz odzie tyłem.
- Nie spytasz mnie nawet o imię? To nie kulturalne.
Zaraz mu przywalę.
- Słuchaj- mowię- nie wiem w co ty grasz, ale idź już lepiej rozpowiedz całej szkole, że nie sosć, że jestem dziwką, to jeszcze mam myśli samobójcze. Ucieszą sięz nowych wiadomości.
- Za kogo ty mnie masz, Leslie ?
- Skąd...- nie kończę bo w głowie czuję tępy ból i odpływam.

- Leslie ? Leslie, obudź się!- słyszę głos pielęgniarki i zmuszam się do otwarcia oczu.
- Dzięki Bogu- mówi kobieta, a już myślałam, że będę musiała wzywać karetkę.
Pomału siadam na leżance. Ból głowy jest nie do zniesienia. Pielęgniarka podaje mi kubek wody i tabletkę, a ja zmuszam się do uśmiechu.
- Jadłaś coś rano ?- pyta.
- Tak, ale zwymiotowałam.
- To pewnie grypa żołądkowa. Powinnaś zostać w domu. I może zadzwonić do...- przerywa bo do gabinetu wbiega Zoe i rzuca mi się na szyję.
- Tak się cieszę, że nic ci nie jest- szepcze.
- Zoe, myśle że powinniście skontaktować się z waszą mamą. Leslie nie powinna sama wracać.
- Nie trzeba- odpowiada za mnie siostra- wrócimy razem.
- Ale ja nie mogę ciebie ciągle zwalniać Zoe. Będziesz miała zaległości.
- Proszę mi zaufać. Ostatni raz .
Pielęgniarka w końcu ulega i wypisuje zwolnienia.
Siostra pomaga mi wstać i podtrzymuje pod ramie.
- Prosze pani ? Jak się tu dostałam ?- pytam. Kobieta jest za słaba zeby mnie podnieść.
Uśmiecha się.
- Pewnien uroczy młodzieniec cię przyniósł.
O matko. Ale wiocha. Oglądam swoje ręce, nogi, buzię. Żadnych śladów zadrapań. Mogłam się domyślić. Przeciez stał najbliżej mnie. Cieszę się, że on tam stał. Myślę, że nawet gdybym zemdlała na środku korytarza wsród mnóstwa ludzi i tak nikt by mnie nie złapał. Prędzej zaczęli by mnie kopać.
- To co? - zagaduje Zoe jak wychodzimy ze szkoły- do apteki teraz ?
- Mamy w domu jakieś prochy na ból głowy.
- Nie mowię o lekach przeciwbólowych.
Rzucam jej wściekłe spojrzenie.
- Wbij sobie do głowy...- zaczynam.
- Oj przestań- wywraca oczami- jak jesteś taka tego pewna to co zaszkodzi się upewnić?














piątek, 6 marca 2015

Rozdział 3

Wchodzę do domu. Z kuchni dobiega szum wody. Zoe zawsze zmywa jak się zdenerwuje. Często żartuję sobie, że powinnam ją częściej denerwować, bo ja nienawidzę myć naczyń. Siadam na stole koło okna i skubię orzeszki. Siostra po chwili zakręca wodę i siada koło mnie.
- Fajne włosy- zaczyna.
Uśmiecham się i pocieram ręką prawie goły kark.
- Dzięki.
Siedzimy w ciszy.
- Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam- siostra również zaczyna skubać orzeszki.
- Należało mi się- odpowiadam szczerze.
Zoe energicznie kręci głową.
- Nieprawda. Jesteśmy siostrami. Powinnyśmy się wpierać a nie na siebie wydzierać.
- Kocham cię- mówię i ją przytulam. Cieszę się, że tak łatwo wybacza.
Siostra zeskakuje ze stołu i siada na blacie przede mną.
- Wiesz co ?- pyta- trochę o tym myślałam i nie powinnyśmy były uciekać dzisiaj ze szkoły. Ci wszyscy debile tylko tego oczekują. Że się załamiemy. Musimy im pokazać, że się mylą.
Kiwam głową.
- Tylko nie rozumiem jednej rzeczy- mówię ze łzami w oczach- dlaczego uczepili się akurat mnie ? Przecież w naszej szkole pełno jest dziwek, które na dodatek się tym szczycą. I ich jakoś nikt nie nęka.
- Bo świat jest pełny pieprzonych dupków z pustką w głowie- krzyżuje nogi zwisające jej z blatu- przestałaś to robić. Jesteś najsilniejszą osobą jaką kiedykolwiek znałam- patrzy mi w oczy- i oni też to wiedzą. Zżera ich to, że sami są za słabi na to, żeby z tym skończyć- przeczesuje włosy ręką- grunt to mieć ich w dupie.
Milczy przez chwilę po czy zeskakuje na ziemie. I gapi się na mnie dłuższy czas.
- Co? - pytam w końcu.
- Jesteś pewna, że nie jesteś w ciąży- wyrzuca ze sobą z prędkością karabinu maszynowego tak by wymówić to jak najszybciej. Zastygam z orzeszkiem przy ustach. Wlepiam w nią zaskoczony wzrok.
Naciąga bluzę na dłonie.
- No bo wiesz...- kontynuuje- nie możesz być pewna, że się zabezpieczaliście. Byłaś przecież pijana i...
- Nawet jak ja zapomniałam o tabletkach, w co wątpię, to on na bank nie byłby taki głupi, żeby nie użyć prezerwatywy- przerywam jej.
- Ale nie masz pewności, że nie pękła...
Uciszam ją ruchem ręki.
- Stop! Siostra czego was uczą w tej szkole?
Uśmiecha się.
- Nie muszą tego uczyć. To jest logiczne.
Nie chcę żeby kontynuowała więc zrywam się na nogi, a Zoe wraca do mycia.
Jestem już na schodach gdy dosięga mnie jej głos.
- Les?
- Hmm?
- Mogłabyś oddać mi moją maszynkę ? Nie chcę iść jutro do szkoły z krzakami pod pachami.
 Śmieję się i rzucam w nią maszynką.
- Wypchaj się ! -krzyczę.
Puszcza mi buziaczka i odkręca wodę.






wtorek, 3 marca 2015

Rozdział 2

Czekam na Zoe. Zawsze to ona czeka na mnie, bo ubiera się zdecydowanie szybciej niż ja. Ale dzisiaj jest inaczej. Stoję przed szkołą 10, 15 minut. Zaczynam się denerwować. Wchodzę do budynku żeby jej poszukać. Korytarze są puste. Dzięki Bogu. Koeruję się do szatni. Nic.
- Leslie ?
Słyszę za sobą głos pielęgniarki. Coś się stało. Czuję to. Przechodzi mnie dreszcz. Obracam się powoli w stonę wołającego mnie głosu.
- Zoe ci nic nie mówiła?- pyta- zwolniłam ją do domu godzinę temu.
Ogarnia mnie panika. Nie jest dobrze. Biegiem ruszam do drzwi. Przez ramię krzyczę krótkie podziękowanie.
Chyba jeszcze nigdy nie biegłam tak szybko. Wpadam z impetem do domu. I nawołuję siostrę. Cisza. Nie zdejmując butów wbiegam na piętro. Z łazienki słyszę szum wody. Trochę się uspokajam. Z dużym naciskiem na trochę.
 Pukam do drzwi.
- Zoe ? Jesteś tam ? Martwiłam się.
- Odejdź! Nie zbliżaj się do mnie !- krzyczy. To nie jest zwykły krzyk. To brzmi bardziej jak zawodzenie. Zamarza mi krew w żyłach.
Uchylam dzwi do łazienki. Widzę siostrę skuloną w wannie. Cała sie trzęsie, po koacistych policzkach spływa jej makijaż.
- Zniszczyłaś mi życie- już nie krzyczy. Wypowiada te słowa pełnym nienawiści pozbawionym jakich kolwiek uczuć głosem. Nie chcę jej pytać co się stało. Przecież doskonale to wiem. Zniszczyłam jej zycie tak samo jak matka mnie.
- Lana mówiła, że przespałaś się z jej bratem.
Przez chwilę stoję jak wryta. Nie żebym nie spodziewała się słów Zoe. Po prostu nie mam nic na swoją obronę. Podchodzę tylko do wanny i niepewnie obejmuję jej chude mokre ciało. Szlocha. Najpierw próbuje odepchnąć mnie od siebie, ale potem odpuszcza.
- A wiesz co w tym wszystkim jest najgorsze ?- pyta- to, że chciałabym móc uwierzyć, że to nieprawda. A nie mogę.
Rozumiem ją. Ja nawet nie potrafiłabym wymienić imion wszyskich chlopakow z którymi spałam. Nie dlatego, że ich nie pamietam ( choć po czesci tak jest ), ale dlatego że było ich tak wielu. W tej chwili pałam do siebie jeszcze wièkszą nienawiścią.
Zakręcam wodę i zarzucam na ramiona siostry szlafrok żeby nie zmarzła, gdy widzę że nie ma zamiaru ruszyć się z wanny. Wstaję z podłogi i rozglądam się po łazience. Na szafce pod lustrem leży maszynka do golenia. Wiem, że Zoe nigdy by sie nie pocięła, ale mimo to na wszelki wypadek wsadzam ją do tylnej kieszeni. Chwytam w pośpiechu kurtkę i wybiegam z domu. Biegnę przed siebie. Nie do końca myślę o tym gdzie.
Za lasem jest mały most. Padam na kolana przy zardzewiałej niebieskiej poręczy i kryczę na cały głos. Po policzkach spływają mi słone łzy. Już dawno przestałam nad nimi panować. Na betonie przede mną jest kałuża. Patrzę na swoje znienawidzone czarne proste włosy i piegi na policzkach. Walę w kałuże pięścią. Aż twarz szczęśliwej kiedyś dziewczyny sie rozmazuje. Wstaje z klęczków i wychylam się za barierkę. Nagle sobie cos przypominam. W bucie mam nóż. W mojej okolicy to konieczne. Wyciągam go, przesuwać swoje włosy na przód i tnę je jak leci. Patrzę jak czarne kosmyki drywują na powierzchni wody. Wcale nie jest mi ich szkoda.
- Skoczysz ?- słyszę za sobą męski głos. Nie musze sie obracać żeby stwierdzić że należy on do kogoś młodego.
- Gówno ci do tego.
- Co tak ostro?- śmieje się. Milczy przez chwilę- ale wiesz, że skacząc z tad się nie zabijesz ? Musiałabyś pójść gdzieś wyżej.
- Odpieprz się ode mnie i zajmij się swoimi sprawami, okay?
Podchodzi do mnie i opiera się tyłem o barierki koło mnie.
- Nie chciałbym mieć nikogo na sumieniu.
Jestem już na prawdę wkurzona.
- Mówię ostatni raz- cedzę prze zęby- spiepszaj stąd albo wrzucę cię do tej rzeki i nie będę miała potem najmniejszych wyrzutów.
- Nie sądzę żebyś dała radę.
- Zdziwiłbyś się.
Po co ja w ogole z nim gadam ? Walę ręką w stał i obracam się z powrotem w stronę lasu.
Chłopak śmieje się i rusza za mną.
- Może cię odprowadzić?- pyta.
Wystawiam mu palca przez ramię i odchodzę puszczając jego kpiny mimo uszu.











niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 1

Wchodzimy z Zoe do poszarzałego budynku publicznej szkoły. Siostra idzie na prawo ja na lewo. Nie chcę zostawać tu sama, ale nie powiem jej tego. Wytrzymałam tu już 11 lat wytrzymam jeszcze pół roku.
Idę korytarzem popychana w kółko przez jakichś ludzi którzy szepczą mi różne obelgi do ucha. Zaraz wybuchnę. Czuję, że zaczynam nad sobą panować. Jeszcze więcej szeptów, kpin, upadam na podłogę pchana przez jakiegoś młodszego chłopaka. Coś we mnie eksploduje. Biegnę do łazienki nie słysząc nic wokół mnie. Zamykam się w jednej ze starych kabin, podkurczam nogi i wkładam ręce we włosy. Z mojej piersi wydobywa się głuchy szloch. Wiem kim jestem w oczach innych ludzi. Zwykłą dzi*ką, która śpi co weekend z paroma chłopakami, często będąc za bardzo upita, żeby coś pamiętać. Dziewczynę, która imprezuje na potęgę tylko dla zaspokojenia własnych potrzeb.
Ale najgorsze jest to, że mylą się tylko trochę. Jedynym co dzieli ich od prawdy to to, że ta dziewczyna robiła to wszystko z tęsknoty za mamą. I po to, by choć przez chwilę na siłę poczuć się kochaną. Robiła to zanim zobaczyła jak bardzo odrywa się od rzeczywistości i jak bardzo upodabnia się do znienawidzonej matki.
Teraz jestem zerem. Niczym. Zwykłym śmieciem, którego trzeba się pozbyć. Teraz żyję tylko dla Zoe. Chociaż wiem, że ona widziała to wszystko co się ze mną działo. I mimo tego mnie nie opuściła. Nadal się do mnie odzywa. I mnie kocha. A nie powinna.
Nie wiem ile tak siedzę. Chyba do momentu, w którym moja głowa już nie wytrzymuje natłoku myśli i strumieni łez. Wiem, że nie mogę tak pokazać się w klasie. Podchodzę do lustra. Nachylam się nad zlewem i przemywam twarz zimną wodą. Po chwili moje oczy nie są już tak zapuchnięte, a ja ogarniam z mokrego czuła pojedyncze kosmyki kruczoczanych włosów. Nienawidzę siebie. Bardziej niż matki.
Ruszam pustym już korytarzem na lekcje. Po wejściu w klasie nastaje cisza nie licząc cichych śmiechów koleżanek. Byłych koleżanek. Które były nimi tylko zanim się stoczyłam. Zajmuję miejsce w ostatniej ławce.
- Bardzo się cieszę panno Linth, że zaszczyciła nas pani swoją obecnością- mówi nauczycielka wlepiając we mnie wzrok- ale może mi pani wyjaśnić dlaczego nie ma pani mundurka.
- Bo mi się wybrudził- mówię zgodnie z prawdą.
- To nie twój pierwszy raz, Leslie. Przejdź się do dyrektora. I tak już nic nie skorzystasz z lekcji.
- Ale...-zaczynam
- To nie była prośba tylko rozkaz.
Chwytam z wściekłością mój plecak i wybiegam z sali trzaskając drzwiami.

- Który to już raz ?
Dyrektor chodzi w tą i z powrotem po gabinecie obgryzając paznokcie i co chwila na mnie spoglądając.
- W tym roku czy ogólnie?- pytam z kamiennym wyrazem twarzy.
Dyrektor śmieje się pod nosem. Jest młody jak na tak ważne stanowisko.
- Przecież obydwoje dobrze wiemy, że nie udałoby ci się tego policzyć- przerywa na chwilę, a gdy się nie odzywam dodaje- oczywiście w tym roku.
- Nie wiem. Piąty?- moja twarz nadal nie wyraża żadnych emocji.
Podchodzi do mnie i opiera się o oparcia krzesła, na którym siedzę.
- Właśnie. I widzę, że cię to w ogóle nie rusza.
Próbuję zacząć coś mówić, ale mi przerywa.
- Dokładając do tego jeszcze notoryczne spóźnienia i nieobecności- przewracam oczami- będę zmuszony wezwać do szkoły twoją matkę.
- Nie ! - krzyczę trochę za głośno.
Mężczyzna patrzy na mnie zaskoczony.
- Jakiś problem?
- Nie...znaczy tak. Moja mama nie może przyjść.
- Tak? A to dlaczego?
- Bo jest stewardessą. Nie sądzę by znalazła czas- czasem przeraża mnie jak łatwo przychodzą mi kłamstwa.
Dyrektor milczy przez chwilę. Wzdycha.
- Dobrze- mówi w końcu- ale prace w szkole i tak cię nie ominą. Pani Lewis wszystko Ci przekaże. Możesz iść.
Kieruję się do drzwi.
- Ale i tak powiadomię twoją mamę- słyszę za sobą głos.
Przełykam ślinę. Otwieram drzwi.
- Do widzenia- mruczę, a w głowie myślę ,,do zobaczenia ".
Zadzwoni do mojej mamy. I tak nie odbierze. Zastanawiam się dlaczego dyrektor tak łatwo mi uwierzył. Niestety kończą mi się kłamstwa. Ale co miałam powiedzieć? ,, Moja mama nie da rady przyjść, bo za pewne teraz budzi się leżąc w łóżku z obcym facetem i wielkim kacem"?
Zaciskam ręce w pięści i ruszam korytarzem na następne lekcje.